top of page
  • Zdjęcie autoraJacek Grzechowiak

Opłakane skutki użycia psa w ochronie

Zaktualizowano: 1 paź 2021


Historia jakich wiele, ale mimo to warta omówienia, bowiem pokazuje jak agencja ochrony może napytać sobie problemu, w sposób wręcz banalny. A więc od początku…

Jest sobie chroniony obiekt. Agencja ochrony wystawiła tam posterunek ochronny, z jednym pracownikiem ochrony. Obiekt na swoim terenie ma także dom właściciela chronionej firmy, choć nie podlega on ochronie. Jednak „oko pańskie konia tuczy” więc właściciel firmy zwraca uwagę na bezpieczeństwo swojego domu i swojej firmy i w tym celu ma dorodnego wilczura, który jest – jak to on mówi – ostry. Cokolwiek to słowo tutaj oznacza, taki pies z pewnością zniechęca amatorów cudzej własności. Tak było i w tym przypadku.

Jednak każdy od czasu do czasu musi odpocząć i właściciel chronionej firmy zaplanował sobie urlop. Cieszył się z tego, bo podróż w ciepłe kraje to zawsze przyjemna sprawa, ale troska o bezpieczeństwo domu i biznesu mąciła spokój. No i jeszcze była sprawa opieki nad psem … Czyli już nie jeden, a dwa problemy do rozwiązania. Coś z tym zrobić trzeba. Właściciel pomyślał i wymyślił … że opiekę nad psem powierzy agencji ochrony, która przy okazji … wykorzysta psa do wzmocnienia ochrony. Tak oto jednym ruchem rozwiązał 2 problemy. Specjaliści wiedzą, że pies jest środkiem przymusu bezpośredniego, co jednak w tym przypadku nie ma zastosowania, wszak nie był to pies służbowy, jak stanowi prawo. Mimo że był „ostry” nie spełniał więc wymogów prawnych. To jednak nie przeszkadzało ani właścicielowi chronionej firmy, ani właścicielowi agencji ochrony, bo … w końcu chodzi o bezpieczeństwo.

Jak pomyśleli, tak uzgodnili i zrobili…

Właściciel pojechał na urlop. Ochrona zajęła się psem, no i zaczęła go wykorzystywać do ochrony. Warto tu powiedzieć na czym polegało to wykorzystanie, a polegało ono na tym, że po zamknięciu firmy, pies po prostu biegał sobie po terenie firmy. W ten sposób pełnił swego rodzaju funkcję „security presence”.

Minęły 2 tygodnie. Właściciel firmy wrócił z ciepłych krajów zadowolony. Pies wybiegał się za wszystkie czasy, był więc zadowolony. Agencja ochrony nie miała incydentu, więc też była zadowolona.

Aż tu nagle …

Następnego dnia właściciel firmy dokonał obchodu swojej firmy, stwierdzając, że na wyrobach gotowych, przeznaczonych do sprzedaży są widoczne głębokie rysy na powierzchni. A były to nie byle jakie wyroby gotowe, bo samochody, w ilości 43 sztuk. Niestety w tym stanie rzeczy nie nadawały się do sprzedaży. Postępowanie wyjaśniające doprowadziło do wniosku, że sprawcą tych uszkodzeń jest … wilczur, który w ramach „security presence”, czyli wykonywania zadań ochronnych pobiegał sobie także po samochodach.

Sama szkoda też nie była mała, bo opiewała na ponad 20 tysięcy złotych.

Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia…

Z punktu siedzenia właściciela firmy sprawa była jasna: pies został przekazany ochronie, ona więc odpowiada za uszkodzenia.

Z punktu siedzenia właściciela agencji ochrony sprawa także była jasna: pies jest własnością klienta, więc to klient ponosi odpowiedzialność za szkody wyrządzone przez psa.

No i mamy spór. A skoro mamy spór, to trzeba jakoś dojść do porozumienia, albo zdać się na sąd. Tak też się stało. Sąd uznał, że:

„…skoro agencja przyjęła propozycję dilera (wypuszczania psa z kojca podczas służby), to trudno uznać, aby robiła to w innym celu niż ochrona obiektu sprawowana na podstawie umowy. Ponadto jako profesjonalista w swoim fachu dostrzegała plusy tej sytuacji. Korzystała więc z psa we własnym interesie, aby wzmocnić bezpieczeństwo terenu…”

Diabeł tkwi w szczegółach…

Jak zawsze w takich przypadkach, szczegóły zdecydowały. Kluczowe z nich to oczywiście:

  • sprawowanie pieczy nad psem,

  • oczywistość wykorzystania go do ochrony,

  • profesjonalny charakter działalności

  • użycie psa we własnym interesie.

Tak więc w ocenie sądu zawiniła agencja ochrony. Wyrok został utrzymany w drugiej instancji (sygn. XII GA 292/07).


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie
bottom of page